Newsletter
Podaj swój adres e-mail, jeżeli chcesz otrzymywać informacje o nowościach i promocjach.
Zapisując się na newsletter oświadczasz, że zapoznałeś się z regulaminem oraz polityką prywatności sklepu internetowego. Możesz zrezygnować w każdej chwili.

Znalazłem ciszę… Tadeusz Różewicz w szkole Cypriana Norwida – Grażyna Halkiewicz-Sojak

Dostępność: duża ilość
Wysyłka w: 48 godzin
Dostawa: Cena nie zawiera ewentualnych kosztów płatności sprawdź formy dostawy
Cena: 30,00 zł 30.00
ilość szt.

towar niedostępny

dodaj do przechowalni
Ocena: 0
Kod produktu: 549B-192EA

Opis

Książka Znalazłem ciszę… Tadeusz Różewicz w szkole Cypriana Norwida to przykład pracy utrzymanej w „polonistycznym” duchu i tradycyjnej literaturoznawczej metodologii, wyrosłej z założeń strukturalizmu, choć w pewnym sensie zreformowanego, jeśli za reformę strukturalizmu przyjąć analizę intertekstualną. Sama Autorka przyznaje się zresztą do strukturalistycznego kierunku badań, wskazując na interesujące ją ujęcia synchroniczne i diachroniczne. Ciekawe jest jednak to, że w książce zaproponowane zostaje poszerzenie tej perspektywy – pomimo dominującego badania analitycznego, poetologicznego, pojawia się również bardzo wyraźnie ujęcie historycznoliterackie, a tam, gdzie potrzeba – także biograficzne. Dzięki temu książka jest z pewnością ciekawsza, bo pokazuje, że sama analiza immanentna (znakomitej zresztą próby) okazuje się niewystarczająca dla zrozumienia fenomenu relacji nie tylko pomiędzy twórczością Różewicza i Norwida, ale i pomiędzy samymi: Różewiczem i Norwidem.

Celem książki jest przyjrzenie się międzypokoleniowemu dialogowi poetyckiemu, dialogowi współczesności z tradycją literacką i zbadanie charakteryzującego go napięcia pomiędzy kontynuacją a polemiką literacką. Dla realizacji celu swoich badań Autorka obiera dwie drogi: jedną, którą nazywa „poszlakową”, w ramach której wyinterpretowuje w twórczości Różewicza norwidowskie wątki nieoczywiste; i drugą, podążającą za eksplicytnie wyodrębnionymi w twórczości autora Kartoteki tematami i problemami norwidowskimi.

prof. dr hab. Michał Januszkiewicz

 

Wstęp

Na wstępie warto wskazać powody, dla których powstała ta książka. Najważniejszy z nich wynika z obecności licznych śladów twórczości Cypriana Norwida w pisarstwie Tadeusza Różewicza, tropów rozsianych w wierszach pod postacią cytatów, parafraz, aluzji, nawiązań bezpośrednio wskazywanych w wywiadach i pamiętnikarskich zapiskach, refleksji odnotowanych w esejach. Autor Niepokoju wielokrotnie wspominał o podpatrywaniu (i „podsłuchiwaniu”) poetyckiej dykcji Norwida, o swojej fascynacji jego koncepcją milczenia i umiejętnością wykorzystania bezgłosu jako środka lirycznej ekspresji. Nawiązania świadczą o uważnej i wielokrotnie ponawianej lekturze Norwidowskich utworów, i to nie tylko tych najpopularniejszych, ale także zapomnianych, takich, które trzeba było najpierw odnaleźć w gąszczu tekstów zawartych w jedenastotomowej edycji Pism wszystkich (PW) dziewiętnastowiecznego artysty.

Ta intertekstualna linia wpisuje się w szerszy kontekst twórczości Różewicza, który wielokrotnie wyrażał opinię, że „nie ma sztuki znikąd”, że jego poezja także stanowi kolejne ogniwo polskiej literatury. Wskazywał, że nie tylko terminował u Józefa Czechowicza, późnego Leopolda Staffa i Juliana Przybosia, ale także sięgał do dalszej i głębszej tradycji rodzimej liryki. W wywiadzie udzielonym Beacie Sowińskiej w 1974 roku mówił: „Swoje pierwsze poetyckie lata spędziłem w kręgu poezji Czechowicza i Przybosia. Ale terminowałem u Kochanowskiego, Mickiewicza, Norwida…” (O poezji, teatrze i krytyce z Tadeuszem Różewiczem, WS 88). Co więcej, zdarzało mu się podkreślać, że Norwid może być bliższy poecie rzuconemu w świat drugiej połowy XX wieku niż przedstawiciele awangardy z początku stulecia. W 1990 roku w rozmowie z Urszulą Biełous autor Kartoteki stwierdził na przykład: „Jeszcze powrócę do Norwida, który jest szalenie współczesnym poetą, nie tylko w sposobie myślenia, ale i w technice wiersza. Dla mnie osobiście jest bardziej współczesny niż Tadeusz Peiper czy awangarda warszawska, przedwojenna, czy lubelska, czy wileńska” (Jestem tu, pod ręką, WS 177). Podobną opinię powtarzał wielokrotnie, zwłaszcza w ostatnim ćwierćwieczu swojej twórczości. W wierszach zawartych w Płaskorzeźbie (1991) i w kolejnych tomikach: nożyku profesora (2001), szarej strefie (2002) czy w Wyjściu (2004) raz po raz, częściej niż we wcześniejszych utworach, pojawiają się cytaty, parafrazy, wędrowne motywy zaczerpnięte z Norwidowskiego skarbca. W 2002 roku Różewicz opublikował w „Kwartalniku Artystycznym” To,
co zostało z nienapisanej książki o Norwidzie (PR III 114–134). Wzmianki o pracy nad tymi fragmentami trafiały do periodyków literackich już od połowy lat 90., podobnie jak informacje o tym, że poeta przygotowuje wybór wierszy Norwida dla serii „Lekcja Literatury” Wydawnictwa Literackiego. Nasuwa się zatem pytanie: z czego wynikała intensyfikacja obecności Norwida w późnej twórczości Różewicza i czy było to w jej obrębie zjawisko nowe, czy też może kontynuacja wątku, który we wcześniejszej twórczości był jedynie mniej widoczny? Na podobne pytanie, postawione przez Krzysztofa Lisowskiego, pisarz odpowiedział tak: „Skąd Norwid? Też stąd, że jest wciąż niedoczytany. […] Jeśli znało się wiersze, to nie znało się jego rozpraw teoretycznych o sztuce, o roli milczenia w poezji. Jeśli znało się rozprawy, to nie znało się jego czasem bardzo zjadliwych, ale bardzo płodnych krytycznych «myśli»” (Z Tadeuszem Różewiczem nie tylko o Norwidzie, WS 344). I właśnie formuła „niedoczytania” okazała się także inspiracją tej książki. W gąszczu intertekstualnych kontekstów ważnych dla interpretatorów poezji Różewicza wątek norwidowski bywa podejmowany, ale wciąż pozostaje otwarty na nowe pytania, a niekiedy skłania do podjęcia i uzupełnienia sugestii interpretacyjnych, które już sformułowano. Dosyć nikłe są na przykład jego ślady w najnowszych ważnych pracach poświęconych autorowi Płaskorzeźby. We wstępie do Wyboru poezji wydanego w serii „Biblioteka Narodowa” Andrzej Skrendo wskazuje na doniosłość polskiej tradycji romantycznej w pisarstwie i autokreacji Różewicza, ale pomija Norwida, chociaż jego uwzględnienie pomogłoby w interpretacji paradoksu, z którym zmaga się badacz: jak pogodzić kult Adama Mickiewicza, wielokrotnie poświadczany i w wierszach, i w dyskursywnych wypowiedziach autora Spadania…, z ironicznymi, a czasami szyderczymi wzmiankami o tradycji romantycznej i wieszczej postawie? Konkludując ten wątek, Skrendo uznaje, że „egzorcyzmowanie” romantyzmu potwierdza jego siłę oddziaływania na egzorcystę. Ta efektowna metafora nie rozjaśnia jednak dostrzeżonej przez badacza antynomii. A może Różewicz patrzył na romantyzm z perspektywy Norwida, który już w XIX wieku sprawdzał jego siłę i wskazywał jednostronności, nie unikając ironii? Trochę więc szkoda, że w tej starannie opracowanej książce Norwid znalazł się w roli „nad-kompletowego aktora” (*** [Pierwszy list, co mnie doszedł z Europy…], PW I 218), wspominanego jedynie w przypisach.

Obecność norwidowskiego kontekstu byłaby także przydatna w książce Józefa Marii Ruszara Mane, tekel, fares, w której autor podjął bardzo ważny dla zrozumienia aksjologii Różewicza temat literackich obrazów Boga. Autora rozprawy interesowały przede wszystkim konteksty filozoficzne, na dalszym planie – teologiczne, literackie oraz związane z korespondencją literatury i malarstwa. W każdym z tych aspektów (może najmniej w filozoficznym) norwidowski wątek mógłby dopełniać niektóre interpretacje. Ruszar, podobnie jak Skrendo, podkreśla na przykład obecność w poezji Różewicza antyromantycznego tonu przy jednoczesnym dążeniu do wydarcia dawnym poetom tajemnicy „wielkich słów”. W związku z tym przywołuje kontekst mickiewiczowski, ale i norwidowski byłby tutaj istotny, ponieważ pytanie o siłę słowa wiąże się u Różewicza bardzo często z kwestią milczenia – a to jest już specjalnośćautora Vade-mecum. Kategoryczność sądów dobitnie formułowanych w Różewiczowskiej liryce ma też wiele wspólnego z poetycką dykcją Norwida i z przekonaniem o nadrzędności dobra nad pięknem, etyki słowa nad jego estetyką. Tyle tylko, że tę paralelę trudniej dostrzec, bo aż do lat 90. ten aksjologiczny wymiar jest u Różewicza związany z innym celem niż u Norwida: u autora Niepokoju – z buntem podważającym chrześcijańską aksjologię, u autora Vade-mecum – z dążeniem do odnowienia chrześcijańskiej mowy.

Mimo powyższych uwag warto podkreślić, że temat Różewiczow- skiej lektury Norwida znalazł jednak w ostatnim czasie swoich autorów, i to wśród interpretatorów poezji zarówno dziewiętnastowiecznej, jak i współczesnej. Niemniej w jego obszarze pozostaje wiele nieodkrytych miejsc. Ta praca jest próbą dotarcia do kilku z nich.

Namysł nad dialogiem zestawianych tutaj poetów zainspirowała także w pewnej mierze rocznicowa koincydencja. Wbrew zgodnej niechęci obydwu artystów do celebrowania jubileuszy czas symbolicznie splótł ich biografie. U progu jesieni roku 2021 minęło dwieście lat od 24 września 1821 roku, gdy w mazowieckim dworku we wsi Laskowo-Głuchy urodził się Cyprian Norwid – trzecie dziecko Jana i Ludwiki Norwidów. Sto lat później – 9 października 1921 roku przyszedł na świat w Radomsku, w skromnej urzędniczej rodzinie Władysława i Stefanii Różewiczów, młodszy syn – Tadeusz. Jedne i drugie narodziny okazały się po latach ważnymi wydarzeniami dla polskiej i europejskiej literatury. Oznaczały pojawienie się przyszłych pisarzy, z których każdy na swój sposób i w swoim czasie miał zmienić kształt polskiej poezji, a zarazem odsłonić niepokojące znamiona własnej epoki i kondycji człowieka. Zbiegające się okrągłe jubileusze skłaniają do refleksji nad obecnością i miejscem w kulturze spuścizny każdego z poetów z osobna i powstanie zapewne wiele prac, których autorzy podejmą różne aspekty tego tematu: uzupełnią, zweryfikują lub podważą utrwalone już rozpoznania i opinie. By nie uchybić duchom poetów, warto pamiętać, że i Norwid, i Różewicz upominali się o głębszą refleksję, która powinna towarzyszyć okolicznościowym upamiętnieniom, i krytykowali konwencjonalne uprzejmości zasłaniające dramatyczny wymiar pytań stawianych przez celebrowanych, lecz niezrozumianych głębiej artystów. Filozoficzne uzasadnienie swojej niechęci do oko- licznościowej celebry Norwid wyraził na przykład w szkicu Jubileatyzm:

mam niestety obrzydzenie do polskiego jubileuszowania: to jest zawsze dowodem umarłości narodu i społeczeństwa. […] Naród żywy jest ten, co prawie do niemowlęcia może przyjść i pokłonić się dziecku w kolebce. To jest żywy człowiek historyczny […] (PW VI 585).

Napisał te słowa w schyłku życia, ale i wcześniej dawał wyraz podobnym refleksjom, na przykład w inicjalnym wierszu Vade-mecum, wspominając z dezaprobatą ludzi „poobracanych w przeszłość niepojętą a uwielbionę” (*** [Klaskaniem mając obrzękłe prawice…], PW II 16). Myśl ta powracała również w nekrologach i listach Norwida. Z kolei sceptycyzm Różewicza wobec oficjalnego celebrowania ujawnił się już w zapiskach o obchodach jubileuszu Leopolda Staffa, w niechęci do oficjalnych spotkań, a nawet tłumnych wieczorów autorskich. „Nie potrafię tego stanu wytłumaczyć – publicznych występów nie lubię, nie jestem aktorką, zresztą mnie to ani nie cieszy, ani nie bawi, ani nie ciekawi. […] Poezji nie lubię czytać w obecności wielu osób. Trzy, cztery osoby to wszystko. A najlepiej jedna, która czyta sama” – zanotował w Dzienniku gliwickim we wrześniu 1955 roku (Kartki wydarte z „dziennika gliwickiego”, PR III 323). Później też starał się unikać uroczystego świętowania własnych rocznic; w wierszu „Sukces” i prośba (P) apelował na przykład: „oszczędźcie mi: // jubileuszów / „sukcesów” // a także anonimowych telefonów”. W takiej postawie obydwu poetów można dostrzec pewien paradoks i niekonsekwencję. Ich refleksja była przecież „poobracana w przeszłość” w wymiarze zarówno biografii, jak i historii, a pamięć o tych, którzy odeszli, stanowi ważny wątek ich twórczości.

Zbieżność okrągłych rocznic nie jest sama w sobie istotnym powodem podjęcia tematu, ale kieruje uwagę ku biograficznym i historycznym kontekstom, które w obydwu przypadkach wywarły zasadniczy wpływ na kształt myśli i pisarski styl bohaterów tego studium. U obu poetów pisanie jest sposobem życia, niezbywalnym wymiarem egzystencji, a zarazem – procentem od tego, co przeżyte.

Czas życia artystów dzieliły burzliwe dziesięciolecia polskiej i euro- pejskiej historii, ale ponad tą wiekową przepaścią młodszy poeta podejmował coraz bardziej intensywną rozmowę z poprzednikiem. Taka sytuacja zasługuje na uwagę historyka literatury, chociaż zarazem nie jest niczym wyjątkowym. Analiza podobnych dialogów stanowi osnowę dziejów piśmiennictwa i wyznaczyła liczne ścieżki historycznoliterackich badań. Rozpoznanie stosunku pisarza do zastanej tradycji artystycznej stało się trwałym i konstytutywnym pierwiastkiem rekonstrukcji procesu literackiego, ważnym zarówno dla wyboru kontekstów interpretacyjnych twórczości poszczególnych pisarzy, jak i dla odczytania konkretnych utworów, zwłaszcza tych współtworzących kanon. Międzypokoleniowy dialog utrwalony w literaturze bywa gestem kontynuacji albo przeciwnie – wiąże się z intencją polemiczną wobec poprzednika, może być zapisem procesu wyzwalania się spod wpływu „silnego poety” i sposobem kształtowania własnej, niepowtarzalnej dykcji poetyckiej. Odpowiedź na pytanie, czy którakolwiek z tych modelowych sytuacji dominowała w stosunku Różewicza do Norwida i jakie przybierała literackie kształty, stanowi jeden z celów podjętej refleksji. Temat nie jest nowy, ale daleki od wyczerpania. Zwykle ujmowany był synchronicznie. Proponuję wprowadzenie równolegle perspektywy diachronicznej w nadziei, że podkreśli ona meandryczny charakter Różewiczowskiej lektury Norwida i uwypukli niektóre jej paradoksy.

Jak już wskazałam, mimo licznych nawiązań do Norwida temat czytania późnego romantyka (a może – premodernisty, jak chcą niektórzy badacze) przez autora Kartoteki pojawiał się w krytyce literackiej i w pracach filologicznych raczej marginalnie. Autorzy monografii poświęconych dwudziestowiecznemu poecie wspominali o inspiracjach twórczością poprzednika, nie rozwijając szerzej tego wątku, a badacze recepcji Norwida również traktowali rzecz raczej zdawkowo. Ci pierwsi skupiali uwagę przede wszystkim na dwudziestowiecznych kontekstach poezji Różewicza, a jeżeli sięgali do romantyzmu, to analizowali głównie związki z twórczością i poezją Mickiewicza. O szersze opracowanie intertekstualnego dialogu Różewicza z polskimi romantykami upomniał się u progu lat 90. Zbigniew Majchrowski w artykule „Pustosząc pustkę słowa”. Uznał, że intertekstualność nie była formułą interpretacyjną dostatecznie wykorzystaną w odniesieniu do twórczości poety, a dowodził, że jest to formuła ważna. Późniejsze prace – na przykład Andrzeja Skrendy czy Joanny Adamowskiej16 – dowiodły, że miał rację. Pozostawiając na marginesie teoretycznoliteracki aspekt tekstu Majchrowskiego, podkreślę tylko, że zgromadzone przez niego przykłady pokazały, jak dialog Różewicza z tradycją literacką prowadzi do centrum romantycznego matecznika polskiej poezji, ukształtowanego przede wszystkim przez Mickiewicza. Stąd nadrzędność w artykule Mickiewiczowskiego wątku oraz skupienie uwagi na pokrewieństwach Różewiczowskiej liryczności z liryką lozańską. Przy tej okazji interpretator zaznaczył zainteresowanie Różewicza epizodami biografii Mickiewicza – jego samotnością i drogą do rezygnacji z twórczości poetyckiej. Jeżeli uznać, że „romantyczną miarą czasu jest doświadczenie wewnętrzne”, to trudno nie zauważyć, jak bliska jest ta perspektywa odczuciu temporalności i u Norwida, i u Różewicza. Trudno też nie wyciągnąć konsekwencji interpretacyjnych. Odczytywanie takich literackich pokrewieństw z wyboru oraz dialogu poetów nieuchronnie odsyła do ich biografii i sposobu postrzegania zjawisk pozaliterackich we własnej epoce. Analiza intertekstualna i metody immanentnej lektury nie wystarczają. Dlatego kontekst biograficzny i historyczny będzie niezbędnym tłem mojej rekonstrukcji dialogu Różewicza z Norwidem.

Historycy literatury zajmujący się dziewiętnastowiecznym piśmiennictwem i jego późniejszą recepcją długo nie sięgali do Różewicza. Szukali bardziej wyrazistych przykładów podejmowania w poezji XX wieku nor- widowskiego wątku, a mieli w czym wybierać. Szersze zainteresowanie tematem pojawiło się, jak już wspomniałam, w ostatnich latach, a książki Anity Jarzyny i Arkadiusza Bagłajewskiego przyniosły pierwsze propozycje syntetycznego ujęcia tematu. Nasuwa się jednak pytanie o przyczyny nikłej obecności tego ciekawego komparatystycznego zagadnienia we wcześniejszym okresie. Mogły one wynikać z dwóch powodów: po pierw- sze, z rytmu Różewiczowskiej lektury Norwida, a po drugie, z konfuzji badaczy przekonanych o istnieniu fundamentalnego konfliktu między światami poetyckimi obu twórców. Różewicz, rozpoznawany jako ateista (lub co najmniej agnostyk) i nihilista po intelektualnym romansie z socrealizmem (czego nigdy nie ukrywał), miałby szukać inspiracji u jednego z najbardziej religijnych polskich poetów? Taka możliwość długo w tomie Uśmiechy (na przykład wiersze ubrana, Co-nieco, Cacy, Ostroga) wydawały się nawet świadczyć o tym, że autor odrzucił i dziedzictwo romantycznej poezji, i jej norwidowską kontynuację. Nic więc dziwnego, że monografiści uwzględniający twórczość pisarza od debiutu do lat 70. (Kazimierz Wyka) czy nawet do końca następnego dziesięciolecia (Tadeusz Drewnowski, Zbigniew Majchrowski) traktowali ten wątek marginalnie. Różewicz zaczął manifestacyjnie odsłaniać obecność Norwida w swojej twórczości dopiero od Płaskorzeźby, zbioru wydanego w 1991 roku. Rok później czytelnicy mogli się dowiedzieć, że do tej obecności prowadziła długa droga pisarskiej refleksji: wydawała się mało prawdopodobna, a pojawiające się tu i ówdzie aluzje można było odczytać jako wyraz polemiki z poprzednikiem lub rodzaj stylizacji. W konsekwencji i w krytyce, i w rozprawach historycznoliterackich utrwalił się pogląd, że w pisarstwie Różewicza aż do początku lat 90. XX wieku nawiązania do twórczości Norwida były sporadyczne i trudno na ich podstawie stawiać tezę, że są istotne. Pastiszowe stylizacje w tomie Uśmiechy (na przykład wiersze ubrana, Co-nieco, Cacy, Ostroga) wydawały się nawet świadczyć o tym, że autor odrzucił i dziedzictwo romantycznej poezji, i jej norwidowską kontynuację. Nic więc dziwnego, że monografiści uwzględniający twórczość pisarza od debiutu do lat 70. (Kazimierz Wyka) czy nawet do końca następnego dziesięciolecia (Tadeusz Drewnowski, Zbigniew Majchrowski) traktowali ten wątek marginalnie. Różewicz zaczął manifestacyjnie odsłaniać obecność Norwida w swojej twórczości dopiero od Płaskorzeźby, zbioru wydanego w 1991 roku. Rok później czytelnicy mogli się dowiedzieć, że do tej obecności prowadziła długa droga pisarskiej refleksji:

Znalazłem ciszę… I teraz mogę zacząć moją lekcję o Norwidzie i u Norwida. Chcę być dobrym uczniem. I choć czytam Norwida przeszło sześćdziesiąt lat… wszystko zaczynam od początku… a gdzie jest ten początek? Może, jak to bywa u Norwida, początek jest na końcu… pod koniec moich dni i mojego czytania… (To, co zostało z nienapisanej książki o Norwidzie, PR III 125).

Jeżeli spojrzeć na tę drogę z perspektywy zamkniętej już biografii twórczej autora Niepokoju, to i we wcześniejszych, a nawet w najwcześniejszych wierszach odnaleźć można jej wyraźne zapowiedzi, wynikające ze wspólnego dla Różewicza i Norwida dążenia do tego, by „odpowiednie dać rzeczy słowo”. Z zadaniem tym wiązały się: narastająca z czasem u obu nieufność wobec poetyzmów, poszukiwanie nowych środków wyrazu i w konsekwencji widoczny w dykcji poetyckiej wysiłek mówienia – rodzaj twórczej afazji, skłonność do odsłaniania przed czytelnikiem warsztatowych „szwów” dokumentujących zmaganie poety ze słowem. Różewicza łączyło z Norwidem także uznanie prymatu etyki słowa nad jego estetyką, a takiemu rozpoznaniu powinności poetyckich towarzyszyła doniosłość motywu milczenia – zarówno jako środka artystycznego, jak i stematyzowanego problemu. Ten drugi aspekt wiązał się z namysłem, czy i ewentualnie jak włączać język poetycki w zgiełk współczesności manipulującej słowem i niszczącej etyczny wymiar języka. Obydwaj poeci podjęli też temat „braku”, postrzeganego przez nich jako nieodłączny pierwiastek egzystencjalnego doświadczenia każdego człowieka. Wagę tych pokrewieństw z wyboru odsłoniła późna twórczość Różewicza i dopiero w jej świetle można było wyodrębnić cztery nadrzędne wątki problemowe, na które wskazywali interpretatorzy. Główne linie łączące poezję obu artystów można ująć w nadrzędne formuły: adekwatności słowa i rzeczy, prymatu etyki mówienia wobec estetyki słowa, relacji słowa i milczenia, problemu „braku”, „niedopełnienia” jako konstytutywnej cechy egzystencji. Znalazły one wyraz w wielostronnej pracy nad słowem, której intensywność odsłania przede wszystkim liryka. Dlatego w moim studium na pierwszym interpretacyjnym planie znajdują się wiersze. Zarówno dla Norwida, jak i dla Różewicza był to prymarny sposób literackich wypowiedzi, rzutujący i na kształt prozy, i na formę dramatów.

Nieśmiałe podejmowanie tematu interesującej nas tutaj paraleli mogło wynikać jednak z jeszcze innego powodu, zapewne ważniejszego niż wcześnie ukształtowany krytycznoliteracki wizerunek Różewicza i nienarzucająca się obecność aluzji do Norwida w jego pierwszych powojennych tomikach. Ideowe podstawy twórczości obydwu poetów rzeczywiście wyraźnie się różnią. Aksjologia Norwida jest głęboko zakorzeniona w chrześcijańskiej koncepcji człowieka i wyobraźni inspirowanej lekturą Biblii, i to bez charakterystycznego dla romantyków flirtu z heterodoksyjnymi nurtami mistycznymi i konceptami społecznymi. Rzym początków chrześcijaństwa – dziedziczący tradycję antyku, ale też uświęcony krwią męczenników – był dla artysty „źródliskiem” i centrum cywilizacji europejskiej oraz polskiej kultury, a w Kościele katolickim swojej epoki – zwłaszcza doby pontyfikatu Piusa IX – widział Norwid godnego strażnika tej duchowej i cywilizacyjnej spuścizny. Historiozofia poety jest konsekwentnym prowidencjalizmem, wielokrotnie sygnalizowanym, ale najzwięźlej może wyrażonym we fragmencie wiersza Żydowie polscy:

A oto, że dzieje pozornie są zamęt,
Gdy w gruncie są: siła i ładność szeroka! –
Aż oto, że dzieje są jako testament,
Którego cherubin dogląda z wysoka –
(Żydowie polscy, PW I 340)

Prowidencjalizm wiąże się u Norwida z misjonizmem niosącym przekonanie o wyznaczonym przez Boga dziejowym powołaniu każdego narodu. Postrzeganie przez poetę struktury czasu historycznego naszego kręgu kulturowego zrywa z heglowską koncepcją i dziewiętnastowiecznymi nawiązaniami do niej. W myśli historiozoficznej Norwida czas jest dwudzielny. Składa się z epoki przed Chrystusem i po Chrystusie, przy czym ten drugi, wciąż trwający okres ocenia poeta jako daleki od realizacji mesjanistycznej pełni, choć uważa, że ludzkość z woli Boga znajduje się na drodze wiodącej w jej kierunku, niezależnie od tego, czy kwestionuje, czy akceptuje jej potrzebę i sens. Artysta nie sytuuje jednak realizacji Królestwa Bożego na ziemi i w czasie historycznym. Podważa nurt romantycznego profetyzmu, który głosił takie idee. Sprzyjało to odporności Norwida myśliciela na urok koncepcji zarówno lewicy, jak i prawicy postheglowskiej: na idee Karola Marksa i jego kontynuatorów, ale także na niektóre wizje polskiego mesjanizmu narodowego.

Ideowe i filozoficzne przesłanki myśli pisarza wpływały na wybór inspiracji literackich, wśród których królowały teksty takie jak Biblia i Boska komedia Dantego, Don Kichot Cervantesa i Hamlet Szekspira, poezja Jana Kochanowskiego i Adama Mickiewicza, a nieco później także twórczość Juliusza Słowackiego. Literaturę francuską znał dobrze, ale do jej dziewiętnastowiecznego wariantu miał krytyczny dystans, na co wskazują polemiczne, a niekiedy ironiczne wzmianki o twórczości Victora Hugo czy Honoré de Balzaca. Taka postawa wiązała się z uznaniem powieści za gatunek znamionujący kryzys i degradację literatury. Inaczej w przypadku poezji. W tym aspekcie można dostrzec miejsca wspólne w odniesieniu do liryki Charles’a Baudelaire’a i francuskich parnasistów. Literatura i filozofia niemiecka, które określały atmosferę intelektualną w początkach romantyzmu, pojawiają się w kręgu inspiracji literackich Norwida marginalnie, a jeśli już są obecne, to zapośredniczone przez lekturę utworów Zygmunta Krasińskiego i rozpraw
filozoficznych Augusta Cieszkowskiego. Ślady romantycznej poezji Północy i nawiązania do estetyki romantycznego mediewizmu są u autora Vade-mecum sporadyczne. Wśród poetów angielskiego romantyzmu uprzywilejowane miejsce zajmuje George Gordon Byron, ale bardziej za sprawą swojej biografii niż twórczości. Bliskie są jednak Norwidowi niektóre aspekty estetyki bajronicznej, przede wszystkim dygresyjność i ironia.

Upodobania literackie, na które wskazuje pobieżne zestawienie domi- nujących inspiracji, wpływały na wybór przez Norwida motywów, jego genologię i poetycki styl. Bogactwo aluzji biblijnych i dantejskich, sięganie po gatunki modlitwy poetyckiej, psalmu, rapsodu, traktatu poetyckiego towarzyszyły poszukiwaniu takiego języka poetyckiego, który pozwoliłby zachować urodę i wzniosłość odziedziczonych „wielkich słów”, a zarazem stworzyć własny wariant stylu wysokiego bez powielania gotowych wzo- rów wypracowanych przez tradycję literacką. Norwid dostrzegał, że dla osiągnięcia takiego celu artysta musi sięgać również do języka i ikono- sfery swojej współczesności. Dlatego tworzywem poezji była dla niego także mowa kolokwialna. Czerpał z jej wieloznaczności i semantycznych paradoksów. Ten dualizm poetyckiego stylu często prowadził do tworzenia udanych artystycznie ironicznych dysonansów, do harmonijnego kojarzenia zaskakująco odmiennych jakości estetycznych, czego przy- kłady można wskazać w licznych wierszach, w dramatach czy późnej nowelistyce. Bywało jednak i tak, że dysonanse zaciemniały koncept do tego stopnia, że stawał się trudny do rozszyfrowania. Eksperymentowanie Norwida z łączeniem odmiennych stylistyk wpłynęło na ukształtowanie dwóch nurtów czytania jego poezji w okresie tużpowojennym. Najpełniejszy wyraz znalazły one w polemice Juliana Przybosia z Mieczysławem Jastrunem. O ile autor Gwiaździstego diamentu proponował lekturę Norwida jako prekursora polskiej poezji dwudziestowiecznej, pomagającego współczesnym poetom nazwać i ocenić doświadczenia ich własnego czasu, o tyle Przyboś widział w nim „anachronicznego ucznia autorów Biblii”, który zlekceważył estetyczną stronę sztuki słowa i przema- wiając „z wysokości dziejów”, niewiele ma do zaoferowania tym, którzy chcą zrozumieć powojenną współczesność i utrwalić to doświadczenie w poezji. Można by przypuszczać, że w pierwszym okresie twórczości Różewicza bliższa mu była linia Przybosia, którą poznawał nie tylko dzięki lekturom, ale także dzięki osobistym kontaktom ze starszym i bardzo wpływowym wówczas poetą, patronującym poniekąd jego debiutowi. W późnym wierszu – jeszcze jednej poetyckiej autobiografii – rekonstruując doświadczenia z 1945 roku, wspomni: „razem z Przybosiem szukałem / miejsca na ziemi”, ale zaraz potem doda: „razem ze Staffem
zacząłem / odbudowę od dymu / z komina” (serce podchodzi do gardła, W). Jeżeli skonfrontować to liryczne wspomnienie ze wzmiankami w pamiętnikarskich zapiskach, to odsłania się kontrast między dystansem wobec Przybosia a fascynacją osobowością i poezją Staffa oraz – w mniejszym stopniu – Jastruna. Debiutujący poeta dostrzegał sztuczność języka awangardy i apodyktyczny ton jej programu literackiego. Krytykował chłodne podejście do jednostkowego losu, skłonność do zajmowania się raczej ludzkością niż człowiekiem. Sam szukał bowiem języka zdolnego dotrzeć do pojedynczej, egzystencjalnej prawdy. Lekcje u Staffa, Jastruna, a także u Norwida skuteczniej prowadziły w tym kierunku niż lekcja awangardy. Czy wybór tradycji zarysowujący się w powojennych poszukiwaniach miał swoją antycypację? Szukając odpowiedzi na to pytanie, przyjrzę się początkom poetyckiej drogi Różewicza i Norwidowskim śladom na tej drodze. Stanowi to temat pierwszego rozdziału.

Drugi rozdział poświęcam porównaniu wybranych aspektów antropologii poetyckiej obu artystów. W punkcie wyjścia interesuje mnie ten wątek także w perspektywie pokoleniowej, co wiąże się z pytaniem, czy i ewentualnie w jakim stopniu głos poetów odzwierciedlał wrażliwość generacyjną, a w jakiej mierze ją przekraczał lub może odrzucał. Kolejna część jest pomostem między zagadnieniami egzystencjalnymi rozważanymi w utworach obu pisarzy a problematyką poetologiczną. Interpretacje tych tematów rzucają światło na ukryte ratio comparationis, na podobne źródło poetyckich poszukiwań, stanowiące poniekąd dla omawianych artystów rację uprawiania sztuki poetyckiej. Jest nim doświadczenie braku, niedopełnienia dotykającego każdej sfery życia i działalności człowieka. Obaj poeci starają się pokazać granice i odsłonić przyczyny tego powszechnego doznania. Rodzi się jednak pytanie, czy ich próby opisania „braku” więcej łączy czy dzieli.

Od czwartego rozdziału dominuje perspektywa diachroniczna, skądinąd nie najwygodniejsza do zastosowania przy omawianiu twórczości obu poetów, a zwłaszcza Różewicza. Obaj artyści powracali bowiem w różnych okresach i dziełach do napisanych wcześniej utworów, zmieniając ich redakcje lub włączając pierwotne wersje bez zmian w nowe konteksty (najczęściej wiersze do dramatów lub utworów prozatorskich). Mimo tego zdecydowałam się na uwzględnienie chronologii dla podkreślenia procesualności relacji dwudziestowiecznego poety wobec dziewiętnastowiecznego mistrza. Nie oznacza to jednak konsekwentnego przestrzegania porządku dat publikacji utworów. Miejscami ważniejszy od niego jest czas napisania utworu lub moment jego kolejnej redakcji po latach. I tak na przykład tekstem Różewicza stanowiącym zwornik podjętego w tym studium tematu jest szkic To, co zostało z nienapisanej książki o Norwidzie. Jego interpretacja wypełnia rozdział czwarty, mimo że publikacja tych notatek, powstałych w trakcie prac nad planowaną antologią wierszy Norwida, była późniejsza od Płaskorzeźby.

Najobszerniejszy, piąty rozdział został podzielony na podrozdziały nie tylko dla podkreślenia chronologicznej linii twórczości poety. Poszczególne jego części są rodzajem interpretacyjnej wędrówki po tych ostatnich tomikach poetyckich Różewicza, w których nawiązania do Norwida najbardziej się zagęszczają. Ich odczytanie wymaga bliskości poetyckiego słowa i analitycznej precyzji. Interpretacje prowadzą do pytań o cechy wyobraźni poetyckiej autora i ich uzależnienie od pamięci; stopniowo odsłaniają nadrzędność pamięci wobec wyobraźni. To skłaniało mnie do tego, by analizując ten aspekt, skorzystać z inspiracji rozległego już nurtu teoretycznego zajmującego się relacjami między pamięcią a literaturą. Pewne interpretacyjne spostrzeżenia zawdzięczam więc tutaj pracom Paula Ricœura i Astrid Erll. Natomiast główny, komparatystyczny temat całego studium wymagał zarysowania perspektywy, z której oglądam Różewiczowskie odniesienia do Norwida. Podstawą jej kształtowania jest filologiczna analiza uzupełniona o wybrane wątki zaczerpnięte z przywołanych już prac Harolda Blooma.

 

Spis treści

Wykaz stosowanych skrótów / 11

Wprowadzenie / 15

U źródeł „pamiętników artysty” / 31

Rekonwalescencja poety i rekonstrukcja człowieka / 51

Świadomość „braku” i granice poetyckiego słowa / 71

Norwid w lekturze Różewicza, czyli „co zostało z nienapisanej książki o Norwidzie” / 87

Spotkania w słowie – od Płaskorzeźby do Uśmiechów / 101

Płaskorzeźba / 102

nożyk profesora i finał recyclingu w tle / 121

szara strefa i Wyjście, czyli kontynuacja rozmowy / 133

Mistrz, który odpycha? Uśmiechy / 147

Kilka konkluzji / 153

Bibliografia / 159

Streszczenie / 167

Summary / 169

Nota o autorce / 171

Note About the Author / 173

 

 

 

Wydawca: Instytut Literatury
Miejsce i rok wydania: Kraków 2021
Redakcja językowa: Paweł Cieślarek
Korekta i adiustacja: Pracownia Mole, Adrian Kyć
Skład i łamanie: Estera Sendecka
ISBN 978-83-66765-59-7

Koszty dostawy Cena nie zawiera ewentualnych kosztów płatności

Kraj wysyłki:
do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl